Do pewnych rzeczy trzeba dojrzeć, a jak już ta klapka w głowie przeskoczy, to ze zdziwieniem patrzymy jak tak oczywistych rzeczy nie dostrzegaliśmy wcześniej. Ja tak miałam z fotografowaniem dzieci. Jeszcze nie w ramach zleceń, tylko swoich własnych. Nie przeginałam na szczęście, ale muszę się przyznać, że próbowałam z opaską z kwiatem, śmieszną czapeczką, próbowałam z tłem fotograficznym imitującym stare deski… i dopiero po pewnym czasie do mnie dotarło, że to bez sensu! Że to teatrzyk przedstawiający wyimaginowany, idealny świat, w którym Dziecko z Człowieka przeistacza się powoli w manekina, którego się ustawia, przebiera i pozuje. Nie ma w tym nic prawdziwego, przez tą fasadę nie widać tego co najważniejsze- pięknego czasu w którym rodzi się relacja pomiędzy Rodzicami i Dzieckiem. Emocji, czułego dotyku, kochających spojrzeń, pierwszych śmiesznych minek, atmosfery jaka panuje w domu gdzie pojawił się właśnie mały Człowiek.
Olśniło mnie i od tej pory nie umiem inaczej- robię zdjęcia w domach, spokojnie, naturalnie, bez sztuczności :). Takie zdjęcia są dla Was- aby wspominać i dla Dziecka, aby zobaczyło po latach z jaką miłością witaliście Go na świecie. To nie zdjęcia dla znajomych na Facebooku, którymi można się pochwalić jak jest u Was idealnie :), tylko takie na które patrzy się z sentymentem i rozczuleniem- tak było!
Zdjęć dzieci nie retuszuję poza punktową korektą (krostki itp.) oraz ogólną poprawą kontrastu, jasności zdjęcia itp. Nie wybielam im oczu, nie podkolorowuję źrenic, nie różowię policzków i ust (tak, takie techniki są czasem stosowane) i przede wszystkim nie zamieniam ich skóry w rozmytą plamę beżu . Dzieci są piękne takie jakie są i nie widzę sensu w upodabnianiu ich do porcelanowych laleczek. Naturalność zawsze się obroni! Oczywiście do tego też sama musiałam dojść, również przez przykład własnych dzieci. Moja starsza Córka miała na głowie naczyniaka. Wyglądał jak duża fioletowa śliwka, jak guz (pamiętam jak w sklepie na jego widok mała dziewczynka zapytała, gdzie się ta dzidzia tak mocno uderzyła 🙂 ). Przez pierwszy rok, kiedy był bardzo widoczny, na większości zdjęć go retuszowałam , ot jedno kliknięcie w Photoshopie. Potem naczyniak zniknął i nawet o nim zapomnieliśmy, że był. Ostatnio opowiadałam o tym koleżance, której dziecko, jak się okazało, też ma naczyniaka i długo nie mogłam znaleźć zdjęcia na którym go widać. Bez sensu! Przekłamałam troszkę historię pierwszych lat mojego Dziecka! Od tej pory swoich dzieci nie retuszuję, a w czasie zleceń retuszuję to, co jest chwilowe, czyli właśnie krostki itp i bardzo dbam aby już w trakcie robienia zdjęcia wszystko było dobrze i korzystnie ustawione- światło, odpowiedni obiektyw, lepszy profil ;).
Mam nadzieję, że coraz więcej osób będzie wiedziało, że jest alternatywa dla typowych, noworodkowych, pozowanych sesji i że można inaczej uwiecznić pierwsze dni z Dzieckiem :).